by

Przedostatni, długi, majowy weekend to góry wspólnie z ukochanym mężem. Zdumiewające: na tylu znajomych, dłuższych i krótszych przyjaźni zawartych w moim życiu tylko te mogę nazwać prawdziwymi, które sprowadziły się do rozmów na szlakach. Coś w tym jest, a przynajmniej musi być, że wyłącznie z trzema osobami byłam w górach. Z trzema prawdziwymi przyjaciółmi. Na tyle wyjazdów... Zdumiewające! "Chcesz poznać człowieka- zabierz go w góry" Bez dwóch zdań!
Teraz, kiedy jeżdżę wyłącznie z mężem, zawsze obiecujemy sobie, że następnym razem kogoś zabierzemy: kogoś ze znajomych, rodziny, a ostatecznie jedziemy sami. Tak wychodzi, tak jest najlepiej.
Kiedy jeździłam w góry jeszcze na studiach zawsze wydawały mi się one do zdobycia. Niemalże każdy szczyt, na który nie spojrzałam był dla mnie na wyciągnięcie ręki. Powiedziałam ostatnio mężowi: wiesz, teraz już tak nie mam, mam odwrotnie. Jakbym zaczęła czuć, że już nie wszystko mogę zdobyć w życiu, że czegoś się bardziej boję (może zdaje sobie sprawę, że w czymś innym jestem lepsza...?), a coś innego wydaje mi się ponad siły. I tylko pytanie: Czy wówczas, kiedy sądziłam, że jeszcze na wszystko mam czas: czy to było takie niedorosłe, a czy kiedy teraz myślę, że nie na wszystkie szczyty warto się porywać, czy to też coś znaczy? Dojrzałość może?






Zdjęcia: Zapożyczone.