Moje wspomnienie o Marii Cz.

by

Żałuję, że nie lubiłam Jej od początku. Jakoś dziwnym trafem odbijając się od stereotypów, nie chcąc poznać Jej bliżej patrzyłam na tę starą, przeoraną zmarszczkami twarz, na sztucznie uformowane włosy i nie wierzyłam, że kiedyś tak bardzo mnie urzecze. Na szczęście moja odwieczna ciekawość osób idących pod prąd, szczerych w swoich wypowiedziach oraz po prostu mądrych przywiodła mnie do Jej osoby i pozostawiła już na zawsze oddaną Jej wielbicielką. Po tym jak odkryłam te nienachalne nikomu, liczne talenty, mój ukochany w niej, inteligentnie cięty humor, stała się moją mistrzynią. Wielka szkoda, że w kraju, w którym mimo wszystko rzadko kto rozumiał Jej wyjątkowość po szczerych słowach była przez jakiś czas narażona na ostracyzm. Niestety, tak już mamy, że wytykamy innym wszystko, sami pozostając w swoich oczach tak bardzo nieskazitelni. Już nie żałuję, że odkryłam Ją późno. Już się tylko cieszę, że było mi dane stawiać Ją za wzór w tak wielu kwestiach, nie związanych z Jej twórczością. 
Na koniec kwintesencja Jej pożegnania przez Arura Andrusa:

"A. A.: Wiem, że nie wierzysz, że coś tam, po drugiej stronie, istnieje. Ale załóżmy, że jest…
M. Cz.: Nie ma. Ale załóżmy, bo widzę, że ci zależy.
A. A.: To jak by wyglądało twoje niebo?
M. Cz.: Siedzę przy barze. Oczywiście palę, aniołki podają mi popielniczki. Obok dużo psów. Też przy barze. Dużo palących psów. Piją piwo wołowe. I sporo fajnych ludzi. Jacek Janczarski, Adaś Kreczmar, Jonasz Kofta, Jurek Dobrowolski. I tak sobie siedzimy przy barku i mówimy: „Po co to było się tak męczyć, jak tu jest tak fajnie?”.
Żegnaj Marysiu."

Fot.: Archiwum A. Andrus.